Chciałam ubrać moją miodową męską koszulę, jednak rano doszłam do wniosku, że absolutnie nie umiem. Za każdym razem wydaje mi się, że wyglądam w niej jak malarz pokojowy albo ktoś w pidżamie. Czyli niezbyt ciekawie. Może to kwestia samej koszuli... Pokombinuję jeszcze, może znajdę sposób jej noszenia, który będzie mi odpowiadał i odważę się go zaprezentować.
Tymczasem musiałam zadowolić się czymś innym. Po tej notce doszłam do wniosku, że bluzkę w brzozy mogę zasadniczo komuś oddać, ponieważ wyglądam w niej źle. Po prostu. Może to też kwestia zestawu. Jednak oświeciło mnie, że jako jasnoszara baza pod coś sprawdza się świetnie i mam kilka pomysłów, jak można ją wykorzystać.
Kolejna odsłona amerykańskiej sukienki. Dopiero niedawno skojarzyłam, że ma ona przecież kolor "electric blue", jakże modny. Efekt uboczny, dostałam ją rok temu, a kupiona była jeszcze wcześniej. Tym razem mniej workowato, spięta paskiem. Pasek należał do Mamy, która podobno intensywnie nosiła go w latach 80-tych. Hmmm... trudno mi to sobie wyobrazić, ale jako coś niebanalnego i dobrze wykonanego (jest ze skóry i dalej się nieźle trzyma, choć widać nieco ślady użytkowania) przywłaszczyłam go sobie jeszcze w latach "mrocznego" ubioru. Jakoś pasował. A teraz jest moim jedynym (dobra, mam jeszcze jeden, zwykły, prosty, skórzany, też od Mamy, przytrzymuje moje dżinsy) paskiem w którym mogę się jako tako pokazać. Dyndający koniec wybitnie mi przeszkadzał do czasu aż postanowiłam przypiąć go agrafką przełożoną przez dziurki w pasku. Od razu lepiej. Wiem, żaden szczyt kreatywności, ale przynajmniej nic mi z boku nie zwisa. I wiem, że dżinsy i trampki już były. Ale są tak wygodne i tak dobrze się w nich czuję, że nie mogę ich zdjąć ;)
Kolczyki z kolei od Cioci, tym razem nie hand-made, lecz kupione. Również w latach 80-tych. Pewnego razu mając je w uszach (w połączeniu z czarnym golfem nie w uszach) usłyszałam wspaniały komplement, że wyglądam jak czarownica. Jako ogromna fanka Wiedźmina nie posiadałam się ze szczęścia.
Znów klatka schodowa- nie mogłyśmy się zgrać z Panią Fotograf. "Statyw" ten sam. Może następnym razem wezmę książki, stawianie aparatu na słoiku z zaschniętą farbą nie jest zbyt rozsądne...
Tymczasem musiałam zadowolić się czymś innym. Po tej notce doszłam do wniosku, że bluzkę w brzozy mogę zasadniczo komuś oddać, ponieważ wyglądam w niej źle. Po prostu. Może to też kwestia zestawu. Jednak oświeciło mnie, że jako jasnoszara baza pod coś sprawdza się świetnie i mam kilka pomysłów, jak można ją wykorzystać.
Kolejna odsłona amerykańskiej sukienki. Dopiero niedawno skojarzyłam, że ma ona przecież kolor "electric blue", jakże modny. Efekt uboczny, dostałam ją rok temu, a kupiona była jeszcze wcześniej. Tym razem mniej workowato, spięta paskiem. Pasek należał do Mamy, która podobno intensywnie nosiła go w latach 80-tych. Hmmm... trudno mi to sobie wyobrazić, ale jako coś niebanalnego i dobrze wykonanego (jest ze skóry i dalej się nieźle trzyma, choć widać nieco ślady użytkowania) przywłaszczyłam go sobie jeszcze w latach "mrocznego" ubioru. Jakoś pasował. A teraz jest moim jedynym (dobra, mam jeszcze jeden, zwykły, prosty, skórzany, też od Mamy, przytrzymuje moje dżinsy) paskiem w którym mogę się jako tako pokazać. Dyndający koniec wybitnie mi przeszkadzał do czasu aż postanowiłam przypiąć go agrafką przełożoną przez dziurki w pasku. Od razu lepiej. Wiem, żaden szczyt kreatywności, ale przynajmniej nic mi z boku nie zwisa. I wiem, że dżinsy i trampki już były. Ale są tak wygodne i tak dobrze się w nich czuję, że nie mogę ich zdjąć ;)
Kolczyki z kolei od Cioci, tym razem nie hand-made, lecz kupione. Również w latach 80-tych. Pewnego razu mając je w uszach (w połączeniu z czarnym golfem nie w uszach) usłyszałam wspaniały komplement, że wyglądam jak czarownica. Jako ogromna fanka Wiedźmina nie posiadałam się ze szczęścia.
Znów klatka schodowa- nie mogłyśmy się zgrać z Panią Fotograf. "Statyw" ten sam. Może następnym razem wezmę książki, stawianie aparatu na słoiku z zaschniętą farbą nie jest zbyt rozsądne...
Fajnie że wykorzystujesz rzeczy vintage. Zazdroszcze takich perełek :) Sukienka śliczna ale powinnaś spróbować nosić ją samą bez spodni i koszulki pod spodem. Na lato jak znalazł leciutko i zwiewnie :)
OdpowiedzUsuńpopieram.
OdpowiedzUsuńna pewno bez spodni
a kolor sukienki cudowny.
http://walkonthepavements.blogspot.com/
piękna sukienka, chciałabym ją zobaczyć w nieco bardziej śmiałej stylizacji.
OdpowiedzUsuńMADZIORKA: Dziękuję, ale to nie jest vintage ;) To prezent, ale wydaje mi się, że nowy, stylizowany na vintage (metka "Star Vixen" nic mi nie mówi).
OdpowiedzUsuńA wersja bez spodni była tutaj ;)
Bardzo mi się podoba pasek (i jego ciąg dalszy). Sukienka jest śliczna, ale może jak dziewczyny radzą lepiej nie kombinować i założyć ją bez spodni i bluzki pod spodem. Może jakieś sandały do tego? Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńL'aile, Ty to zawsze masz takie piękne dodatki, ach ^^ ;)
OdpowiedzUsuń