Zdjęcia zrobione na szybko przed wtorkowym wyjściem do teatru, początkowo miały być dodatkiem do jakiegoś sensowniejszego wpisu, jednak jako że efekt nie jest taki zły, wystąpią solo. Mój debiut z samowyzwalaczem, jako statyw posłużyły schody i stolik na klatce schodowej. Sesje samodzielne będą pojawiać się częściej, ponieważ czasem nie znajdujemy z Panią Fotograf czasu na zrobienie zdjęć gdy się widzimy.
Poprzedni wpis pisałam będąc niezbyt przytomna, zapomniałam dodać, że niedługo przez zakupem szala przydzwoniłam głową prosto w zielony, brukselski słup. Rozwaliły mi się okulary (no, prawie się rozwaliły, następne 3 miesiące w takich chodziłam). Najlepszy jest jednak powód, otóż bliskie spotkanie z słupem zaliczyłam, ponieważ zagapiłam się na... koronkową bluzkę na wystawie (gdy się już trochę pozbierałam i spojrzałam jeszcze raz na bluzkę nie dostrzegłam w niej już niczego niezwykłego niestety). Ach, te nałogi...
Co do obecnego stroju, maxi dress pochodzi z New Yorkera. Zazwyczaj nie wchodzę do tego sklepu, gdy jednak rok temu Mama wypatrzyła tę sukienkę, nie mogłam się oprzeć. Była wspaniała, do tego hmmm... czarna (wiem, jest czarno -biała)- wtedy to był "mój" kolor. A z golfem bo zimno było, z kolei potem się zrobiło tak gorąco, że wracałam bez płaszcza, (w sensie na ręce niosłam, nie że zgubiłam). Sam golf kupiłam w H&M we Francji, za pożyczone pieniądze (tak, oddałam potem). Mile mnie zaskoczył, bo spodziewałam się, że rozwali się po kilku praniach a intensywnie noszę go od października. Potem ubrałam jeszcze burgundowy szal, nie zdążyłam już zrobić zdjęć, ale z szalem było ładniej ;)
Torebkę wygrzebałam w szafie cioci dawno temu, okazało się, ze należała wcześniej do mojej babci, jako że jestem strasznym chomikiem wzięłam ją, mimo że podobała mi się średnio (ładna jest, ale zniszczona nieco- te niby łuski ze skóry odstają i złote wykończenia nieco mnie rażą), ostatnio jednak przypomniałam sobie o niej i służy mi głównie podczas wyjść do opery i teatru (bo nie mam innej, która by w miarę pasowała). Wbrew pozorom jest całkiem pakowna, niestety nie na tyle, żebym mogła zmieścić do niej wszystko, co bym chciała (z moim uzależnieniem od wody mineralnej butelkę z tym napojem z chęcią wzięłabym ze sobą wszędzie).
Czerwoną szminkę uwielbiam :)
A dziś zapłaciłam 11 zł o 11:11. Na paragon patrzyłam z pewnym osłupieniem, chyba go skseruję i zostawię.
Już od jutra Jarmark Świętojański :)
maxi dress: New Yorker
golf: H&M
torebka: vintage
buty (których nie widać- są takie tylko szare): Ryłko
Poprzedni wpis pisałam będąc niezbyt przytomna, zapomniałam dodać, że niedługo przez zakupem szala przydzwoniłam głową prosto w zielony, brukselski słup. Rozwaliły mi się okulary (no, prawie się rozwaliły, następne 3 miesiące w takich chodziłam). Najlepszy jest jednak powód, otóż bliskie spotkanie z słupem zaliczyłam, ponieważ zagapiłam się na... koronkową bluzkę na wystawie (gdy się już trochę pozbierałam i spojrzałam jeszcze raz na bluzkę nie dostrzegłam w niej już niczego niezwykłego niestety). Ach, te nałogi...
Co do obecnego stroju, maxi dress pochodzi z New Yorkera. Zazwyczaj nie wchodzę do tego sklepu, gdy jednak rok temu Mama wypatrzyła tę sukienkę, nie mogłam się oprzeć. Była wspaniała, do tego hmmm... czarna (wiem, jest czarno -biała)- wtedy to był "mój" kolor. A z golfem bo zimno było, z kolei potem się zrobiło tak gorąco, że wracałam bez płaszcza, (w sensie na ręce niosłam, nie że zgubiłam). Sam golf kupiłam w H&M we Francji, za pożyczone pieniądze (tak, oddałam potem). Mile mnie zaskoczył, bo spodziewałam się, że rozwali się po kilku praniach a intensywnie noszę go od października. Potem ubrałam jeszcze burgundowy szal, nie zdążyłam już zrobić zdjęć, ale z szalem było ładniej ;)
Torebkę wygrzebałam w szafie cioci dawno temu, okazało się, ze należała wcześniej do mojej babci, jako że jestem strasznym chomikiem wzięłam ją, mimo że podobała mi się średnio (ładna jest, ale zniszczona nieco- te niby łuski ze skóry odstają i złote wykończenia nieco mnie rażą), ostatnio jednak przypomniałam sobie o niej i służy mi głównie podczas wyjść do opery i teatru (bo nie mam innej, która by w miarę pasowała). Wbrew pozorom jest całkiem pakowna, niestety nie na tyle, żebym mogła zmieścić do niej wszystko, co bym chciała (z moim uzależnieniem od wody mineralnej butelkę z tym napojem z chęcią wzięłabym ze sobą wszędzie).
Czerwoną szminkę uwielbiam :)
A dziś zapłaciłam 11 zł o 11:11. Na paragon patrzyłam z pewnym osłupieniem, chyba go skseruję i zostawię.
Już od jutra Jarmark Świętojański :)
maxi dress: New Yorker
golf: H&M
torebka: vintage
buty (których nie widać- są takie tylko szare): Ryłko
no! teraz jest wporzo;p
OdpowiedzUsuńTa torebka jest świetna! Daj znać, gdy Ci się znudzi ;).
OdpowiedzUsuń