piątek, 12 czerwca 2009

Pingwin cesarski

(Na początku- chaotyczne wynurzenia z obszarów okołomodowych)
Mój gust strasznie ewoluuje. Odgrzebałam niedawno H&M Magazine- jesień 2008. Przeglądając go, spojrzałam "na nowo" na zdjęcia i to (ta pani to Imogen Morris-Clarke, ładna jest) mnie absolutnie zachwyciło. Wcześniej nie poświęciłam mu uwagi, uznając za mało oryginalne i nieciekawe. A teraz... ten top w pięknym miodowym kolorze, ta skórzana spódnica- mniam! Dotychczas skórzane spódnice wybitnie kojarzyły mi się z sado-maso, ale ta (poszukując podobnej w czeluściach Internetu odkryłam, że jest długa do ziemi prawie) jest cudowna. I cały zestaw taki... studencki dość. Zabieram się za szukanie czegoś podobnego.
A przeglądając stary numer "Twojego Stylu" znalazłam to zdjęcie. Muzyka całkiem całkiem, choć zazwyczaj słucham innej, ale tu nie o muzyce. Ta stylizacja! Żółte rajstopy, sukienka, płaszczyk, naszyjnik... Tak! Znalazłam też inne zdjęcie tej pani- o takie. I znowu się zachwyciłam. Wow! Wiem, że po części za wrażenie odpowiadają włosy (w przepięknym kolorze) ale i tak to zdjęcie ląduje na liście ulubionych w kategorii ubrania ;) Chyba jestem fanką żółtych rajstop.
Kolejną rzeczą, która wyjątkowo mi się spodobała jest ten portfel, koniecznie w takim amarantowym kolorze. Jeszcze trochę, i zacznę na niego zbierać (ale, tak jak Scarlet- od jutra).
Ostatnio w Zarze zauważyłam parę ciuchów z bardzo dziwnej materii, błyszczącej i pogniecionej, w tym niebieski kombinezon. Wyglądała dość paskudnie i mi osobiście przywodziła na myśl tylko i wyłącznie ortalion. Z ciekawości dotknęłam i tak przyjemnej w dotyku tkaniny dawno nie spotkałam. Tylko nosić i dotykać! Sprawdziłam na metce (ja w sumie często sprawdzam metki ze składem surowcowym)- połączenie jedwabiu i bawełny. Pojęcia nie mam jak się to-to nazywa, ale cudowne jest.
Emma Watson nową twarzą Burberry- ta wiadomość początkowo zaszokowała mnie, jednak po obejrzeniu tych zdjęć (to pierwsze! to pierwsze!) doszłam do wniosku, że wygląda ładnie. I płaszcze cudowne, ale to żadna nowość.
Do tego poważnie zastanawiam się nad "zrobieniem czegoś" z włosami. Konkretniej, pofarbowaniem ich. Zawsze chciałam być ruda. Strasznie. Za każdym razem, kiedy odwiedzam bloga Łucji, widzę jakby zachętę do szaleństw ;)


Co do dzisiejszej stylizacji (tak naprawdę wcale nie jest dzisiejsza, jako że w chwili obecnej nie ruszam się z domu ze względu na zwierzątka szalejące w moich oskrzelach, tak byłam w sobotę na Jarmarku Świętojańskim) : bluzki z brzozami jednak nie spiszę na straty. Jak się okazuje, czasem się przydaje. A spódnica to kolejny prezent (obok sukienki z poprzedniego wpisu i paru innych rzeczy) od koleżanki Mamy. Świetna kobieta. I jakie ma ciuchy! ;) 100% lnu, do tego ma wzór- piękne kwiaty. Początkowo ze względu na te kwiaty nie bardzo wiedziałam, jak ją nosić, jednak gdy przybyły moje martensy stała się jedną z podstaw mojego codziennego stroju.
Główną rolę gra (w założeniu) kamizelka, przez którą całość wygląda dość pingwinio (a pingwiny cesarskie są trochę żółte, stąd tytuł). Ale i tak mi się podoba. Plus żółte rajstopy i martensy, które kiepsko widać (tu zdjęcie dołu). Bo dlaczego kamizelka ma być tylko do spodni?
Jako chora zajmuję się głównie lekturą, odgrzebałam kupioną wieki temu książkę "Jak haftować po kaszubsku". Nie wiem, jakim cudem Mamie udało się przekonać mnie, żebym kupiła ją mając lat dziewięć. Widocznie bardzo chciałam mieć pamiątkę znad morza. I nawiedził mnie pomysł- wyhaftuję sobie wzór na bluzce. Koniecznie czarnej, wtedy będzie taka niekolorowo-kolorowa. Tak, jak lubię. Już niedługo. A jak efekt będzie znośny, pokażę.


bluzka: H&M
kamizelka: Stradivarius
kolczyki: Claire's
szal: pamiątka z Brukseli
spódnica: Liz Clairborne, prezent
rajstopy: Raj Stopy
buty: Doc. Martens

1 komentarz: