piątek, 31 lipca 2009

Dwa w jednym. I dwie wersje


Blogowe ADHD powróciło :) Gdy wczoraj dostałam w niespodziewanym prezencie tę oto sukienkę nie mogłam się doczekać momentu zaprezentowania jej na blogu. Jest cudna- te rudawe kolory, wzory... ach, ach. I jest jednocześnie spódnicą. Jak widać w Stanach to nie efekt uboczny kreatywności posiadaczki danej części garderoby (w tym wypadku raczej spódnicy lub sukienki) lecz zamierzony wyrób. Tak, to już było na wielu blogach. I co z tego, ludzie, mam letnią sukienkę ;) Nie jedyną, rzecz jasna, ale już awansowała na pozycję "ulubiona". Nie sądzę, żeby noszenie jako spódnicę i jako sukienkę sprawdzało się na dłuższą metę u osoby o różnym obwodzie klatki piersiowej i bioder- gumki się łatwo rozciągają, na razie wyrób ten pozostanie więc dla mnie sukienką. Wkrótce wybieram się nad morze, będzie jak znalazł.
Co do outfitu- zostałam usilnie poproszona przez rodzinę, żeby ubrać się "normalnie" (w sumie nie wiem, dlaczego, nigdzie się z nimi nie wybierałam...). Efekt jest taki (to białe na moim prawym ramieniu to nie plama, to efekt uboczny lampy błyskowej):


A chciałam ubrać się tak:

prezentując tym samym marynarkę z Zary (patrz: sprint tuż przed zamknięciem sklepu), z której jak na razie jestem bardzo zadowolona- nie jest ona co prawda wcieleniem elegancji (kieszenie), ale pozwala na bardziej nonszalanckie stylizacje. TRF. Dzisiaj w Zarze w Galerii Malta widziałam cały rządek takich za 59 zł (moja kosztowała 79 i była ostatnim egzemplarzem w browarowej Zarze), ale cóż. I tak nie jest źle (witaj po radosnej stronie życia!).
Oprócz tego widziałam mnóstwo ładnie przecenionych rzeczy w Solarze. Największy szok przeżyłam widząc moją wymarzoną spódnicę z balonikiem przecenioną z 299 na...119. Cena spódnicy w Reserved. A ja byłam przekonana, że już takiej nigdzie nie znajdę, bo jest cudowna i na pewno ja wykupili... Przymierzyłam, a jakże, trafiłam na bardzo miłą ekspedientkę (oraz na cholerną przymierzalnię wysokości jakiś 5 m z niemożliwą do zasunięcia zasłonką- oni muszą mieć do tego takie specjalne kijki, muszą!). Przymierzyłam i...moje rozczarowanie było wielkie- spódnica jest piękna, balonik piękny, ale w życiu nie będę miała tego z czym nosić. Ten kolor... Ale widziałam ładny szal z balonikiem, jak go jeszcze trochę przecenią to jest mój :D Zakochałam się w tym baloniku.
Na zakończenie pokajam się jeszcze z powodu jakości zdjęć- niemal każde było poruszone, musiałam je nieźle wyostrzyć, żeby cokolwiek było widać, stąd efekt jaki jest, każdy widzi.
A teraz idę czytać pierwszy numer Dilemmas Magazine ;)

sukienka: prezent
tenisówki: no name
marynarka: Zara %
sztruksowa koszula: sh
torba: vintage
kolczyki: prezent
sandały (których nie widać): catch

czwartek, 30 lipca 2009

Niby- dwudziestolecie

Wreszcie w Poznaniu, wreszcie wśród sklepów, wreszcie mogę zamieszczać stylizacje z moimi wyprzedażowymi łupami (nie wiem, jak Wy, ale ja jadąc w mazurską głuszę nie zabieram marynarki)! Jak na razie urobek z tegorocznych soldes przedstawia się tak:
Fioletowa sukienka z dzianiny (Camaieu), rurki (Lee), marynarka (Zara), wet looki (Zara), bluzka (Top Secret), golf z krótkimi rękawami (Stradivarius), eleganckie spodnie (H&M). Jak widać, czerń przeważa. Jednym z priorytetów na liście "do kupienia" są czarne rurki.


Co do dzisiejszego stroju- od zawsze pociągały mnie eleganckie, nieco ekstrawaganckie stylizacje, nawiązujące do 20-lecia międzywojennego, postarzane zdjęcia i umalowane kobiety. Patrząc na zdjęcia odnajduję pewne analogie z Katherine (tu po lewej) z filmu "Pod słońcem Toskanii";) Dzisiaj w miarę to łączę, prezentując wreszcie spodnie z H&M za 10 zł. Tu detal- ładne wykończenie w pasie. Szukam jeszcze jednych, z mocno rozszerzanymi nogawkami. Bluzka ze Stradivariusa to wczorajszy nabytek, wzięłam ją przekonana, że jest to golf z długimi rękawami (wcześniej takie mierzyłam, ale M miała za wąskie rękawy)- w przymierzalni przeżyłam lekki szok, związany jednak bardziej ze świeżo odkrytym kleszczem niż z krojem bluzki. Ostatecznie bluzkę wzięłam, podoba mi się bardzo. Kapelusz kupiłam zeszłej zimy w H&M, jako strój operowy, nie miałam odwagi ubrać go na codzień, teraz jednak mam zamiar pokazać się w nim choć raz w połączeniu z codzienną stylizacją.


Rękawiczki- w okolicach września zapragnęłam mieć długie rękawiczki, nie pamiętam już, z jakiego powodu, może na LARPa. Po żmudnych poszukiwaniach trafiłam do rękawiczkowo-kapeluszowego raju w małym sklepiku w bramie przy Św. Marcinie- polecam, niestety nie pamiętam nazwy. Apaszkę prezentowałam już wcześniej, tym razem przewiązana wokół nadgarstka wygląda ciekawiej niż na szyi ;) Ogólnie ciekawiej będzie wyglądał miks tego z codziennymi strojami, który zamierzam wprowadzać w życie. Nie będę pisać, że efekty zaprezentuję tutaj, to się już nudne robi ;)
Jeszcze w ramach bonusu komentarz siostry: "Wiesz, wyglądasz, jakbyś szła na pogrzeb".


kapelusz: H&M
kolczyki: Dni i Noce Szczytna
golf: Stradivarius %
rękawiczki: mały sklepik przy Św. Marcinie
spodnie: H&M %
oksfordy: Ryłko

środa, 22 lipca 2009

Są powody do mruczenia?

Najważniejszą częścią dzisiejszego (no, powiedzmy, że dzisiejszego) stroju są przypinki. Jedna z kotkiem, druga z pieskiem. Prezentuję je w ramach szafiarskiej akcji zorganizowanej przez Aife i Villka, dotyczącej pomocy fundacji "Dar Serca". Fundacja ta została założona w Krakowie w 2006 r., ma zaś na celu pomoc bezdomnym i maltretowanym zwierzętom- zajmuje się m.in. wykupem koni przeznaczonych na rzeź czy też wspomaga schroniska. Więcej o fundacji przeczytać można na stronie: www.pomoczwierzakom.pl
Zawsze bardzo chciałam mieć zwierzątko, konkretniej psa lub kota, na przeszkodzie stała i stoi nadal moja alergia- zarówno na psią jak i na kocią sierść. W przyszłości mam zamiar poddać się odczulaniu i adoptować kota. W dzieciństwie unieszczęśliwiona faktem alergii, ze wszystkich sił usiłowałam w dzieciństwie pomagać zwierzętom- trzeba było widzieć minę pani w schronisku, gdy zorientowała się, że osoba która chce zawieźć do nich paczkę z jedzeniem ma 13 lat... Do teraz rozpaczam na widok bezdomnych zwierząt, więc bardzo cieszę się, że taka akcja została zorganizowana.
Przypinki początkowo miałam zaprezentować jako wisiorek- noszone na rzemyku, tak mam zamiar nosić je na codzień, jednak gdy je zobaczyłam wpadł mi do głowy inny pomysł na zestaw- z moją małą czarną. Turban próbowałam już parę razy zawiązać, efekt nigdy mnie nie zadowalał, nie mogłam też znaleźć odpowiedniej chusty, jednak podczas pobytu we Francji stał się koniecznością, chroniącą mój mózg przed usmażeniem. Wykonany z chusty pożyczonej od Mamy (idealna na upały cienka bawełna), metodą prób i błędów- początkowo zawiązałam go jako chustę na głowie, jednak efekt mnie przeraził, zawiązałam więc rogi na czubku głowy, a pozostałe końce zatknęłam za całość. Tak, opis brzmi dość kosmicznie i niezbyt obrazuje ten proces- sugerowałam się odrobinę opisem wykonania turbanu przedstawionym przez Bastet, jednak wyszło mi coś zupełnie innego. Postanowiłam powtórzyć go tutaj, przełamując elegancję sukienki. Ciekawią mnie efekty kolejnych eksperymentów z turbanem, jak będą znośne to je tu zaprezentuję ;)


przypinki: Fundacja "Dar Serca"
sukienka: Camaieu
chusta na turban: Mamy
sandały: Deichman
Przydałaby się jeszcze kopertówka.


A wszystkie uczestniczki akcji można znaleźć na blogu Bubble Factory.

poniedziałek, 20 lipca 2009

Szafiarski Przewodnik Turystyczny- Marksewo

A teraz będzie bezczelna reklama miejsca, w którym obecnie przebywam. Na zrobienie zdjęć kolejnym uroczym zakątkom Poznania niestety zabrakło mi czasu, prezentuję więc gospodarstwo agroturystyczne Zaciszna Chatka w Marksewie.

Nie z powodu więzi rodzinnych łączących mnie z jedną z pań- właścicielek owego uroczego miejsca, lecz dlatego, że uwielbiam tu przebywać. Proszę nie posądzać mnie o nepotyzm, z czystym sumieniem poleciłabym to miejsce każdemu. Choć nie, w sumie nie każdemu. Ludziom, którzy szukają spokoju i umieją docenić ciszę- tego jest tu pod dostatkiem. Leśniczówka oddalona od wioski (Marksewa właśnie- jakieś 60 km na południowy wschód od Olsztyna) 2 km, w środku lasu (dziwne, leśniczówka w lesie...), obok domu wielka łąka z dwoma stawami. I jeszcze zwierzęta- 2 urocze wielkie stwory, które kocham bezgranicznie, oraz kot (którego również uwielbiam ale mamy ze sobą słabszy kontakt). Raj na ziemi. O niebo lepiej znoszę tu upały, nawet 30 stopniowe (w mieście jęczę, że to nie są temperatury dla ludzi i roztapiam się), są słabiej odczuwalne ze względu na las i bliskość wody. Plus cisza, możliwość spacerów po lesie, niedaleko (no, 1,5 km) jeziora (takie duże, prawdziwe, do kąpieli). Więcej informacji na stronie Zacisznej Chatki. Niestety, nie udało mi się wykonać ładnych zdjęć domu- jedynie to, ach, słońce.

Teraz strój. Właściwie niemalże całkowicie złożony z prezentów. Co ciekawe, wszystkich od tej samej osoby. Ciuchowym motywem przewodnim moich sesji, nazwijmy to, miejscowych, postanowiłam uczynić niebieską sukienkę. Przez cały lipiec (nie wiem, jak wyjdzie z sierpniem) - właściwie jeszcze raz tylko, będzie się pojawiać na blogu. było w wersji nowoczesnej, teraz odrobinę hipisowskiej. Niewątpliwie z łamaniem reguł, tu nie ma luźniej góry z obcisłym dołem (albo odwrotnie). Spodnie udało mi się już uplamić czekoladą- sosem z gofra (ach, jak ja uwielbiam gofry z sosem czekoladowym), wcześniej o mało co nie zabiłam się przez szerokie nogawki. Jak dopiorę to sprzedam je chyba, czuję się w nich trochę jak przebrana. Ale nie wiedziałam, że takie cuda można w Terranovie znaleźć.


opaska (w rzeczywistości jest to pasek od innej sukienki): prezent
sukienka: Star Vixen, prezent
pasek: Maminy
spodnie: Terranova, prezent
sandały: catch


piątek, 17 lipca 2009

Wzorowa głowa

W chwili obecnej przebywam na Mazurach (szczegóły o miejscu już niedługo), nie ubieram się więc wyjątkowo wymyślnie. Przedstawiam mój dzisiejszy strój, w którym chodzę cały dzień po łąkach i lasach. Początkowo w wersji bez turbanu. Wczoraj, zasypiając wpadł mi do głowy, pod wpływem tych zdjęć Bastet, pomysł na wzorzysty turban- wygląda moim zdaniem dużo ciekawiej. Początkowo miałam zamiar zestawić go z ogrodniczkami, jednak rano oświeciło mnie, że to raczej nie najlepszy pomysł ;) O samym turbanie więcej potem (ach, to magiczne planowanie wpisów nie jest takie cudowne, jeśli pisze się też posty przed tym zaplanowanym). Ten zamotany został absolutnie metodą prób i błędów. Ogólny efekt bardzo mi się podoba, toteż spontanicznie go tu prezentuję. Mam zamiar nosić wzorzysty turban również do marynarek oraz dżinsów- jak będę miała dostęp do mojej nowej marynarki (wiąże się z nią mój pierwszy w życiu sprint przez Zarę tuż przed zamknięciem sklepu), zaprezentuję. A chustę na turban otrzymałam od ciocio- babci, która przywiozła ją wieki temu z Turcji- materiał dalej trzyma się świetnie, a dzięki wzorowi stanowi ciekawy akcent wielu strojów.

Co do filmu o Coco Chanel- mam refleksje podobne do wielu spostrzeżeń innych szafiarek- spodziewałam się dużo więcej o jej pracy. Ale ogólnie film ładny, mimo wszystko inspirujący (choć, powtarzam, inspiracji mogłoby być dużo więcej), poza tym ja lubię Audrey Tautou ;)
Post krótki, idę cieszyć się świeżym powietrzem i towarzystwem.


chusta na turban: vintage
kolczyki: prezent + DIY
top: Zara
spódnica: sklep indyjski
sandały: catch

wtorek, 14 lipca 2009

Drabina w latach 80-tych

Powróciłam! Cieszę się, że już mogę publikować własne posty i komentować cudze, jednak strasznie żałuję, że opuściłam Francję tuż przed 14 lipca...
Tymczasem prezentuję modowe spostrzeżenia z wyjazdu. Najczęściej widywane ciuchy były z H&M, wraz z trampkami Converse biły szczyty popularności, parę par oryginalnych wayfarerów (przyznaję, że widząc srebrny napis zdziwiłam się, czy to oryginały, nie miałam pojęcia że tak wygląda logo) też się znalazło. Parę genialnych stylizacji, żałuję że nie zrobiłam ani jednego zdjęcia inspirującej Szwedce z dredami. Mimo wcześniejszej awersji do motywu panterki urzekły mnie conversy drukowane w taki oto wzór, drobna panterka na białym tle. Szkoda, że nie jestem w stanie powtórzyć miny, jaką strzeliłam, gdy zobaczyłam je po raz pierwszy- najpierw oczy jak spodki ze zdziwienia, a potem z zachwytu ;) Poza tym, dzięki Szwedkom, z którymi mieszkałam , zaczęłam powoli przekonywać się do legginsów, takich grubych z zamkiem na łydce (jeszcze całkiem niedawno nigdy nie włożyłabym na siebie legginsów, oprócz, uwaga, wet looków i żadne genialne szafiarskie stylizacje mnie do zwykłych legginsów w pełni nie przekonały). Oprócz tego, ku mojej wielkiej bolączce, opaliłam się. Jak cudownie było usłyszeć od rodzinki że "Opaliłaś się! Nareszcie wyglądasz zdrowo", podczas gdy ja, ze względu na różową twarz, ledwo mogę spojrzeć w lustro... Ale parę nowych pomysłów na stylizacje mam, co prawda jutro wyjeżdżam w miejsce w którym z kolei niezbyt będzie możliwość robienia zdjęć, ale Internet już tak, postaram się więc publikować w miarę regularnie. Tymczasem dziś wybieram się na film o Coco Chanel (nareszcie! Niestety, nie dałam rady przed wyjazdem), a przy okazji mam zamiar sprawdzić, jak mają się wyprzedaże.
A tuż przed wyjazdem kupiłam fioletową tunikę z dzianiny z krótkimi rękawami w Camaieu i (uwaga, uwaga...) dżinsy. Tak, kolejne, tym razem Lee, odpowiednio przecenione, w moim rozmiarze, w odpowiadającym mi kolorze (precz z jasnym dżinsem!) i fasonie. Model "Noel"- gwiazdkowy, z ciekawym odcięciem pod kolanami (nigdy nie miałam spodni z takim "cudem", nie mam pojęcia z jakiej modowej epoki pochodzi, ale jest intrygujące).
Od jakiegoś czasu myślałam nad połączeniem kamizelki i wet looków, niedawno przyszło mi do głowy całkiem niezłe rozwiązanie tej modowej kwestii, efekt prezentuję poniżej.

W wet lookach w połączeniu z obcasami czułam się nieco jak... no, tancerka erotyczna, stąd wersja z koszulką Comy, która ten efekt nieźle przełamuje. Dopiero oglądając zdjęcia uderzyła mnie poza z nogą na drabinie- wyłącznie w celu prezentacji butów.
Normalnie dawne kreacje Madonny... Jeszcze parę słów o spódniczce, która jest moim pierwszym ciuchem z Camaieu, kupionym 3 lata temu, dalej sprawdzającym się nieźle (mimo że gdy ubrałam ją po raz pierwszy pobrudziła się farbami). Obudziła we mnie miłość do tego sklepu i samego lnu (choć przydałyby mi się kursy prasowania tej materii), więc drżę ze strachu na myśl o dniu w którym nie będzie się już nadawała do noszenia. Wymarzonym dopełnieniem byłby beret, niestety jest on nakryciem głowy, którego nigdy nie umiałam dobrze nosić (czyli nosić nie wyglądając ani jak moherowa pani ani jak kucharz).


top: Zara
T-shirt: z koncertu
kamizelka: Stradivarius
spódniczka: Camaieu
wet look leggins: Zara
oksfordy: Ryłko
kolczyki: Dni i Noce Szczytna


piątek, 10 lipca 2009

Szafiarski Przewodnik Turystyczny- ulica Wodna w Poznaniu

Mam nadzieję, że wszystko dobrze ustawiłam i ten post ukaże się tu 10 lipca. Przechodząc do rzeczy: bałam się opublikować podczas tej akcji moje najukochańsze poznańskie miejsca, bowiem są to tzw. "urokliwe, spokojne zakątki" i bałabym się odwiedzających je tłumów (no, tłumów może nie, ale są to miejsca dość osobiste). Zaprezentuję więc miejsca ciut mniej ulubione, moim subiektywnym zdaniem ciekawe. Na pierwszy ogień idzie ulica Wodna. Znajduje się ona tutaj (ta na czerwono), tuż przy poznańskim Starym Rynku (w sumie mogłabym dodać większość uliczek wokół, wszystkie uwielbiam). (mapa pochodzi ze strony: zumi.lajt.pl)
Proszę wybaczyć kiepskie zdjęcia, z pewnych powodów zarówno mi (fotografując ulicę) jak i Pani Fotograf- Pauli trochę trzęsły się ręce. Plus niebo pomiędzy dwoma burzami. Wykonania innych ze względu na czas i mój wyjazd nie było możliwości. A oto i ulica Wodna i parę powodów, dla których ją lubię:

Ulicę Wodną lubię ze względu na:
- sklep z płytami - po lewej. Co prawda nigdy nie kupiłam tam żadnej płyty (ale mają świetny wybór), a do środka weszłam jakieś dwa razy, ale kocham go ze względu na zawsze otwarte drzwi i wypływające stamtąd dźwięki, najczęściej delikatnego jazzu lub bluesa, które nadają niepowtarzalny klimat całej ulicy ;)
- Muzeum Archeologiczne- ma wartość osobistą i sentymentalną, poza tym to jedno z fajniejszych poznańskich muzeów
- sklep z artykułami dla plastyków- kiedyś bardzo często tam bywałam, dziś mam mniej czasu i pomysłów na malowanie, sentyment do sklepu jednak pozostał. Cudowne "malarskie" zapachy, niezły wybór (choć słyszałam że w innych miejscach jest lepszy) oraz przemiłą, sympatyczną obsługę
- pub "Za kulisami"- nie miałam jeszcze czasu go odwiedzić, jednak został mi polecony przez zaufaną osobę ze względu na biblioteczkę. Podobno można stamtąd nawet brać książki, tylko trzeba przynieść inne w zamian, żeby nie było przerw na półkach (zasady prosto i w skrócie, muszę to sprawdzić)
- to, że tuż przy Starym Rynku krzyżuje się z Klasztorną, która prowadzi do Fary ;)

I jeszcze strój:

Przyznaję, zainspirowały mnie te zdjęcia Alice. To premiera wet looków (z zamkami!) i miodowej koszuli. Na temat wet looków usłyszałam bardzo ciekawą opinię- że przypominają stroje Dody na scenie... Niewątpliwie interesujące to było. Ogólnie strój mi samej bardzo się podoba, bardzo dobrze się w nim czuję, a wet looki zajęły ważne miejsce w mojej szafie, podobnie jak miodowa koszula ;)


miodowa koszula: sh
sukienka: prezent
wet look leggins: Zara
pasek: Maminy
torba: vintage
kolczyki: prezent + DIY
sandały: catch

piątek, 3 lipca 2009

Wyrób williamsonopodobny

Tytułowym wyrobem williamsonopodobnym jest ta oto koszulka, kupiona rok temu na wyprzedażach w Top Secret, właśnie ze względu na wzór (teraz wybitnie kojarzy mi się z kolekcją Matthew Williamsona dla H&M). W sumie dzięki cudownemu, ożywiającemu wzorowi noszę ją do teraz, mimo niezbyt lubianego przeze mnie kroju. Długo zastanawiałam się, jak ją nosić, żeby było "nieprzeciętnie", wiele razy rozważałam zestawienie jej ze spódnicami maści wszelkiej i po wielu próbach skapitulowałam. Tego topu nie jestem w stanie nosić inaczej jak do spodni. Sam wzór jest wystarczająco nieprzeciętny a krój uniemożliwia kombinowanie w pewnych kierunkach.
Sandały to wspominany wcześniej pierwszy Deichmannowy nabytek. Mocno wahałam się pomiędzy tym modelem a czarnymi, z ćwiekami. Udało mi się w końcu wybrać, dzięki pomocy Pauli oraz pewnemu faktowi. Mianowicie, w czarnych sandałach, mimo tej samej wysokości obcasa, ledwo byłam w stanie stać i byłam absolutnie pewna, że za długo to ja sobie w nich nie pospaceruję. Te są zaskakująco wygodne, dzięki wykonaniu które umożliwia oparcie części ciężaru ciała na pięcie, dzięki czemu jestem w stanie w nich chodzić ;)
Miodowa koszula. Nareszcie zaczęłam ją nosić. Przełamałam się wczoraj (szczegóły wkrótce) i przekonałam do niej zupełnie, jednak tylko z podwiniętymi rękawami, w roli okrycia wierzchniego. Oświeciło mnie, że jest to ciuch niezastąpiony w upały, lekki, przewiewny, chroniący moje ramiona przed usmażeniem (i opaleniem też). I strasznie się cieszę, że jednak umiem ją wykorzystać i dobrze się w niej czuję ;)
Jutro wybywam, 13 wracam i obiecuję porcję zdjęć francuskich outfitów. Dlatego wpis taki krótki, muszę iść się pakować i kupić parę niezbędnych rzeczy.


koszula: sh
top: Top Secret
dżinsy: Zara
sandały: Deichmann
kolczyki: Dni i Noce Szczytna

środa, 1 lipca 2009

Klasycznie, chaotycznie

Wreszcie prezentuję tu moją ukochaną spódnicę. W wersji klasycznej, przyznaję, i dość wygniecionej- zdjęcie spontaniczne, na tle kościoła w drodze na modlitwę Taize.
Wyszło elegancko, niemal teatralnie, nie mogłam się powstrzymać przed postarzeniem tych zdjęć, efekt mnie zadowala. Dopiero podczas "sesji" oświeciło mnie, że nie mam kolczyków. Pierwszy i ostatni raz, noszę je zawsze, jakoś bardzo roztargniona byłam jak wychodziłam. Szal podkradziony Mamie, spodobał mi się od pierwszej chwili, jak tylko Mama odpakowała swoje prezenty gwiazdkowe ;) Pożyczam bardzo często. Odkryłam, że spódnica przepięknie układa się podczas obrotów oraz... ma tendencje do powiewania (i, jak przekonałam się w tramwaju, do podwiewania).


Niedługo wyjeżdżam, w dniach 4- 13 lipca nie będzie żadnych postów, a nie wiem, ile zdołam dodać do tego czasu. Swoją drogą, gdy dowiedziałam się, że wyjeżdżam w październiku do Francji, moją pierwszą myślą (oprócz: taaaak!!) było: hmmm... a jakie ja ubrania ze sobą zabiorę? ;)
Ta sesja z Emmą Watson (znowu Emma) chodzi mi po głowie od czasu, gdy ją zobaczyłam po raz pierwszy, wspaniała jest. I nie chodzi tylko o ciuchy, ale o ten specyficzny klimat zdjęć, to cudowne oderwanie od rzeczywistości... Nie cierpię ujęć "zza kulis", czy to w filmach czy przy sesjach zdjęciowych, psują całą "magię". A co do tej sesji to teksty Emmy obok zdjęć są całkiem, całkiem w sensie poziomu, nie podziewałam się tego po hmmm... gwiazdce Harry'ego Pottera. Jestem pod wrażeniem, dodaję mój ulubiony cytat:
"There's nothing interesting about looking perfect—you lose the point. You want what you're wearing to say something about you, about who you are."
Tak! Zgadzam się całkowicie.
A propos inspiracji- oto i siła detalu- ta torba ze zdjęcia jest piękna (cała reszta niezbyt, moim zdaniem)! Dziś albo jutro lecę po wyprzedażowy T-shirt, farbki do malowania tkanin i maluję go w ciekawe wzorki, koniecznie z tym napisem. Ta siła i wieloznaczność 3 słów: never ending story zawładnęła mną całkowicie.
Krótko, chyba wybiorę się dziś na film o Coco.



spódnica: Camaieu %
top: Zara
oksfordy: Ryłko
szal: Maminy
pończochy: Gatta