wtorek, 14 lipca 2009

Drabina w latach 80-tych

Powróciłam! Cieszę się, że już mogę publikować własne posty i komentować cudze, jednak strasznie żałuję, że opuściłam Francję tuż przed 14 lipca...
Tymczasem prezentuję modowe spostrzeżenia z wyjazdu. Najczęściej widywane ciuchy były z H&M, wraz z trampkami Converse biły szczyty popularności, parę par oryginalnych wayfarerów (przyznaję, że widząc srebrny napis zdziwiłam się, czy to oryginały, nie miałam pojęcia że tak wygląda logo) też się znalazło. Parę genialnych stylizacji, żałuję że nie zrobiłam ani jednego zdjęcia inspirującej Szwedce z dredami. Mimo wcześniejszej awersji do motywu panterki urzekły mnie conversy drukowane w taki oto wzór, drobna panterka na białym tle. Szkoda, że nie jestem w stanie powtórzyć miny, jaką strzeliłam, gdy zobaczyłam je po raz pierwszy- najpierw oczy jak spodki ze zdziwienia, a potem z zachwytu ;) Poza tym, dzięki Szwedkom, z którymi mieszkałam , zaczęłam powoli przekonywać się do legginsów, takich grubych z zamkiem na łydce (jeszcze całkiem niedawno nigdy nie włożyłabym na siebie legginsów, oprócz, uwaga, wet looków i żadne genialne szafiarskie stylizacje mnie do zwykłych legginsów w pełni nie przekonały). Oprócz tego, ku mojej wielkiej bolączce, opaliłam się. Jak cudownie było usłyszeć od rodzinki że "Opaliłaś się! Nareszcie wyglądasz zdrowo", podczas gdy ja, ze względu na różową twarz, ledwo mogę spojrzeć w lustro... Ale parę nowych pomysłów na stylizacje mam, co prawda jutro wyjeżdżam w miejsce w którym z kolei niezbyt będzie możliwość robienia zdjęć, ale Internet już tak, postaram się więc publikować w miarę regularnie. Tymczasem dziś wybieram się na film o Coco Chanel (nareszcie! Niestety, nie dałam rady przed wyjazdem), a przy okazji mam zamiar sprawdzić, jak mają się wyprzedaże.
A tuż przed wyjazdem kupiłam fioletową tunikę z dzianiny z krótkimi rękawami w Camaieu i (uwaga, uwaga...) dżinsy. Tak, kolejne, tym razem Lee, odpowiednio przecenione, w moim rozmiarze, w odpowiadającym mi kolorze (precz z jasnym dżinsem!) i fasonie. Model "Noel"- gwiazdkowy, z ciekawym odcięciem pod kolanami (nigdy nie miałam spodni z takim "cudem", nie mam pojęcia z jakiej modowej epoki pochodzi, ale jest intrygujące).
Od jakiegoś czasu myślałam nad połączeniem kamizelki i wet looków, niedawno przyszło mi do głowy całkiem niezłe rozwiązanie tej modowej kwestii, efekt prezentuję poniżej.

W wet lookach w połączeniu z obcasami czułam się nieco jak... no, tancerka erotyczna, stąd wersja z koszulką Comy, która ten efekt nieźle przełamuje. Dopiero oglądając zdjęcia uderzyła mnie poza z nogą na drabinie- wyłącznie w celu prezentacji butów.
Normalnie dawne kreacje Madonny... Jeszcze parę słów o spódniczce, która jest moim pierwszym ciuchem z Camaieu, kupionym 3 lata temu, dalej sprawdzającym się nieźle (mimo że gdy ubrałam ją po raz pierwszy pobrudziła się farbami). Obudziła we mnie miłość do tego sklepu i samego lnu (choć przydałyby mi się kursy prasowania tej materii), więc drżę ze strachu na myśl o dniu w którym nie będzie się już nadawała do noszenia. Wymarzonym dopełnieniem byłby beret, niestety jest on nakryciem głowy, którego nigdy nie umiałam dobrze nosić (czyli nosić nie wyglądając ani jak moherowa pani ani jak kucharz).


top: Zara
T-shirt: z koncertu
kamizelka: Stradivarius
spódniczka: Camaieu
wet look leggins: Zara
oksfordy: Ryłko
kolczyki: Dni i Noce Szczytna


2 komentarze:

  1. Pierwszy zestaw mnie zachwycił :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Za koszulkę Comy to masz u mnie taaakiego plusa. ;) Mówię to ja członkinia Comowej sekty . ;)

    OdpowiedzUsuń