Czyli runa symbolizująca brzozę, a wygląda ona o: tak. Koszulka z brzozami jest jedną z moich najukochańszych, mimo że nie przepadam za nadrukami na t-shirtach. Kupiona została podczas tych samych zakupów co prezentowana poprzednio tunika (w sumie z tych zakupów pochodzi większość moich rzeczy na wiosnę i lato), w H&M i (znów podobnie jak tunika) urzekła mnie od początku- brzozy to moje ulubione drzewa (pewnie jest do związane z tym, że są to również ulubione drzewa mojej babci, z którą w dzieciństwie miałam okazję często spacerować i na każdym takim spacerku babcia zachwycała się napotkanymi brzozami :)
Spódnica została kupiona przez moją mamę w jakimś lokalnym sklepików (pewnie już nie istnieje), początkowo dla siebie, szybko jednak ją sobie przywłaszczyłam i użytkuję do teraz.
Opaska to właściwie pasek od sukienki (sukienka jest w kwiaty, nie w paski, kiedyś ją zaprezentuję) podarowanej mi przez koleżankę mamy. Zgodnie z przeznaczeniem użytkowałam go raz, poza tym wyjątkiem służy mi właśnie jako "coś do omotania głowy". W tym zestawie pełni funkcję akcentu kolorystycznego.
Ponczo kupiłam przeszło rok temu w sklepie indyjskim i uważam je za jeden ze swoich najbardziej udanych zakupów: mogę je nosić jako okrycie wierzchnie w ciepłe dni, jako sweter (swetrów jest w mojej szafie tragicznie mało. Właściwie ani jednego nadającego się do wyjścia w nim z domu), pasuje do różnych strojów i jest takie... moje. Czuję się w nim świetnie, jest dla mnie bezcenne :)
Buty będą pojawiać się często, gdyż są moim najwspanialszym, wyczekiwanym, najukochańszym obuwiem. Martensy w kwiatki. Noszę je praktycznie do wszystkiego od 2 miesięcy (czyli odkąd je posiadam), również dlatego że nie posiadam zbyt wiele par obuwia. Wzór dość ryzykowny, jednak zgrywa się z wieloma strojami i podobnie jak w ponczu, czuję się w nich świetnie.
Kolczyki kupiłam podczas pobytu we Francji (ach, te wymiany) w Claire's, urzekły mnie kolorami i uśmiechem, również pasują i ożywiają (tak w skali mikro) wiele strojów.
Do prezentowanych wczoraj bransoletek doszła jeszcze jedna, również prezent, dodaję też zdjęcia torby.
Na zdjęciach widzę, że całość przedstawia się średnio, stanowczo zbyt mało kolorów, mimo opaski i butów, obiecuję poprawę.
A dziś, spacerując Półwiejską nie tylko kupiłam żółtą chustkę w sklepie indyjskim ale też, wszedłszy po raz 100 chyba do sklepu Converse (od początku kwietnia poszukuję pary żółtych trampek, w każdym poznańskim sklepie tej firmy otrzymywałam odpowiedź dającą się streścić: "Chodzą słuchy, że Pani trampki kiedyś do nas dojdą"- czyli że całość kolekcji będzie pod koniec czerwca, nie wiadomo, kiedy przyjdzie model poszukiwany przeze mnie) zauważyłam wspaniałe trampki Pink Floyd- czarne z pryzmatem z Dark Side of the Moon, które prawdopodobnie nabędę, jako że zauroczyły mnie, do tego pobrudzą się wolniej niż żółte (tzn. pył i kurz będzie mniej widoczny ;). Kupiłabym je pewnie od razu gdyby nie fakt, że nie miałam przy sobie odpowiedniej sumy do tego musiałam być szybko w domu, zatem proszę spodziewać się ich niedługo, tymczasem wracam do wkuwania chemii po polsku i francusku.
Spódnica została kupiona przez moją mamę w jakimś lokalnym sklepików (pewnie już nie istnieje), początkowo dla siebie, szybko jednak ją sobie przywłaszczyłam i użytkuję do teraz.
Opaska to właściwie pasek od sukienki (sukienka jest w kwiaty, nie w paski, kiedyś ją zaprezentuję) podarowanej mi przez koleżankę mamy. Zgodnie z przeznaczeniem użytkowałam go raz, poza tym wyjątkiem służy mi właśnie jako "coś do omotania głowy". W tym zestawie pełni funkcję akcentu kolorystycznego.
Ponczo kupiłam przeszło rok temu w sklepie indyjskim i uważam je za jeden ze swoich najbardziej udanych zakupów: mogę je nosić jako okrycie wierzchnie w ciepłe dni, jako sweter (swetrów jest w mojej szafie tragicznie mało. Właściwie ani jednego nadającego się do wyjścia w nim z domu), pasuje do różnych strojów i jest takie... moje. Czuję się w nim świetnie, jest dla mnie bezcenne :)
Buty będą pojawiać się często, gdyż są moim najwspanialszym, wyczekiwanym, najukochańszym obuwiem. Martensy w kwiatki. Noszę je praktycznie do wszystkiego od 2 miesięcy (czyli odkąd je posiadam), również dlatego że nie posiadam zbyt wiele par obuwia. Wzór dość ryzykowny, jednak zgrywa się z wieloma strojami i podobnie jak w ponczu, czuję się w nich świetnie.
Kolczyki kupiłam podczas pobytu we Francji (ach, te wymiany) w Claire's, urzekły mnie kolorami i uśmiechem, również pasują i ożywiają (tak w skali mikro) wiele strojów.
Do prezentowanych wczoraj bransoletek doszła jeszcze jedna, również prezent, dodaję też zdjęcia torby.
Na zdjęciach widzę, że całość przedstawia się średnio, stanowczo zbyt mało kolorów, mimo opaski i butów, obiecuję poprawę.
A dziś, spacerując Półwiejską nie tylko kupiłam żółtą chustkę w sklepie indyjskim ale też, wszedłszy po raz 100 chyba do sklepu Converse (od początku kwietnia poszukuję pary żółtych trampek, w każdym poznańskim sklepie tej firmy otrzymywałam odpowiedź dającą się streścić: "Chodzą słuchy, że Pani trampki kiedyś do nas dojdą"- czyli że całość kolekcji będzie pod koniec czerwca, nie wiadomo, kiedy przyjdzie model poszukiwany przeze mnie) zauważyłam wspaniałe trampki Pink Floyd- czarne z pryzmatem z Dark Side of the Moon, które prawdopodobnie nabędę, jako że zauroczyły mnie, do tego pobrudzą się wolniej niż żółte (tzn. pył i kurz będzie mniej widoczny ;). Kupiłabym je pewnie od razu gdyby nie fakt, że nie miałam przy sobie odpowiedniej sumy do tego musiałam być szybko w domu, zatem proszę spodziewać się ich niedługo, tymczasem wracam do wkuwania chemii po polsku i francusku.
T-shirt: H&M
Spódnica (zbliżenie na wzory): lokalny sklepik
Opaska: prezent
Bransoletki: prezenty
Torba: po mamie
Kolczyki: Claire's
Buty: Doc. Martens
świetna spódnica :)
OdpowiedzUsuń