poniedziałek, 25 maja 2009

W roli głównej: płachta w stanie agonalnym

Spódnica zauroczyła mnie od chwili, gdy ujrzałam ją na wieszaku w second-handzie. Idealna, trochę cygańska, na planie koła, i te wzory! Potem okazało się też, że ma parę wad: oprócz tego, że była na mnie o 3 numery za duża, to jeszcze jest w stanie, który określiłabym jako agonalny: łączenia materiałów słabo się trzymają i prawdopodobnie w najbliższym czasie spódnica po prostu się rozpadnie. Ale uroda zwyciężyła, niech tam, ponoszę ją chociaż trochę, odżałuję te 20 złotych. W domu została dzielnie przerobiona przez moją mamę (ja nie umiem szyć na maszynie), i oto jest. Niestety, połączenia pasów tworzących spódnicę nie dało się wzmocnić, wkrótce więc czeka ją koniec, tymczasem jednak bardzo chce się zaprezentować.




Top to wspomniany już wcześniej zarowy nabytek, który dzielnie zszywałam wczoraj, mimo narastającej frustracji (trzeba nawlec trzy nitki na jedną igłę, bo inaczej się rozwali z jednej strony, gdy będę zaszywać z drugiej, każdą nitkę trzeba zakończyć w innym miejscu, bo każda ma inną długość, ponieważ gdy zobaczyłam, co się z bluzką dzieje, inteligentnie ucięłam jedną z nitek, z beztroskim twierdzeniem: "bo co mi się tu będzie plątać"). Na szczęście zszycie jest mało widoczne, jest bowiem koszmarnie krzywe i dość mocno kontrastuje z częścią, która popruć się nie zdążyła. Chyba zacznę profilaktycznie sprawdzać, jak zakończone są szwy we wszystkich zakupionych ubraniach, i to sprawdzać porządnie, najlepiej ciągnąc za nitkę jeszcze w sklepie. To i tak nic w porównaniu z moją babcią, która całe życie po kupieniu czegokolwiek z guzikami brała igłę z nitką i przyszywała te guziki, nieważne czy odpadały czy nie. Chodziło wszak o profilaktykę. Jak się okazuje, nie jest to wcale takie głupie.
Wreszcie lepiej widać buty! Jeszcze nic nie dorysowałam na czubkach, dalej się nad tym zastanawiam, innymi słowy: jak malunek ma wyjść krzywo (a z moimi umiejętnościami raczej wyjdzie) to wolę mieć zwykłe czarne czubki. Nawiasem mówiąc, mam teraz 2 pary butów (no dobrze, mam więcej przecież, ale te i martensy się najbardziej liczą), obydwie są wspaniałe i obydwie pasują do małej ilości rzeczy. W sumie ten drobny mankament w żaden sposób nie zraża mnie do noszenia ani jednych ani drugich. A tak długo wzbraniałam się przed conversami, najzwyczajniej na świecie twierdząc, że kosztują stanowczo zbyt dużo jak na kawałek płótna... Jak widać zastrzyk funduszy i odpowiedni wzór w tym wypadku równa się zmianie zdania. Choć nie powiem, mam nadzieję, że trochę mi posłużą.
Na ostatnim zdjęciu poza Fretkowa dość, zdjęcie zostało zrobione przez panią fotograf, podczas gdy ja kontrolnie zerkałam na całość stroju, aby dopiero potem ustawić się do zdjęcia, jednak jest ono najostrzejsze i tak...podoba mi się całkiem.


spódnica: sh
top: Zara
rajstopy (są fioletowe) : Raj Stopy
trampki: Converse
kolczyki: zrobione przez ciocię

3 komentarze:

  1. oj, te buty to niebardzo tu pasują... Ale spódnica ładna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt,buty nie bardzo pasują,a top naciągnięty na spódnicę zaburza proporcje: chyba powinien być "do środka",albo luźno narzucony.Ale za to bardzo podoba mi się Twoja notatka,fajnie piszesz.Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Otagowałam cię! Jeśli chcesz dołącz do zabawy;)

    http://allasstyle.blogspot.com/2009/05/normal-0-21-false-false-false-pl-x-none.html

    OdpowiedzUsuń