Najpierw to, czego nikt nie widzi, czyli wynurzeń stylowych ciąg dalszy. Przy okazji dochodzenia do ładu z nowym komputerem, przeglądając folder, w którym zapisuję zdjęcia ciekawych stylizacji z Facehuntera i innych, doszłam do wniosku, że obecne tam zdjęcia można podzielić na dwie kategorie- czarne i kolorowe. Inspirujące mnie stroje są albo od stóp do głów czarne albo do przesady kolorowe. Pisałam już, że przez pewien czas ubierałam się tylko i wyłącznie na czarno, potem za to była gwałtowna mania kolorów. Jeszcze niedawno całkiem. Teraz większość rzeczy kupionych na "fali koloru", na zasadzie "byle nie czarne!", mam ochotę sprzedać, parę z nich miałam na sobie dosłownie raz. Jednak w czerni mi po prostu dobrze. A wracając do zdjęć: wyszło też, że jednak zwracam uwagę na
fasony, co mnie samą zaskoczyło. Przemawia do mnie też warstwowość (ze względu na małą ilość warstw wierzchnich w stylu swetry i sweterki trudna do przeniesienia na co dzień) oraz... makijaż i fryzura. Często odpowiednie
wystylizowanie sprawia, że przekonuję się do stroju. Tak, coraz bardziej doceniam piękno płynące właśnie z wystylizowania. I czasem osoby się powtarzają (to już zaskoczenie totalne dla mnie). A najczęściej powtarzającym się kolorem oprócz czarnego jest... miodowy. Tak swoją drogą u Harel znalazłam
inspirację na miodową koszulę!(ta trzecia od lewej) Sporo zdjęć pochodzi od Wintydż (
ten pomysł na zestaw z dżinsami jest boski!) Część tych fotografii z chęcią bym wyrzuciła, nie widzę w nich nic ciekawego i dziwię się, jak mogły mi się kiedyś podobać, to ciekawe jak upodobania ewoluują.
Mój problem polega na tym, że często staram się skopiować dokładnie to, co dana osoba ma na sobie, co często daje efekt dość komiczny. Np. ujrzawszy
to zdjęcie miałam ochotę natychmiast upodobnić się do tej dziewczyny. Ale:
a. nie będę umiała się tak ubrać na codzień
b. tu posłużę się cytatem: "Są osoby, na których odzież zawsze leży jak ulana, szalik nigdy nie wylezie im z kołnierzyka bluzki, zamek od spódnicy nie pęknie w chwili najmniej odpowiedniej, a guziki nie oderwą się od płaszcza nawet w czasie huraganu. Ida nie należała do grona tych szczęśliwców. Cokolwiek wciągnęła na grzbiet-zawsze wyglądała niedbale, a jej stroje miały tajemnicze i nieodparte tendencje do zwisania, wleczenia się lub powiewania" (Małgorzata Musierowicz, "Ida sierpniowa"). Jakoś mam nieodparte wrażenie, że ona zalicza się do tego pierwszego typu ubierających się a ja dużo bardziej przypominam pod tym względem Idę.
c. nie uważam bycia klonem za dobry pomysł na siebie
Zdjęcia można podzielić też podzielić inaczej niż tylko czarne i kolorowe. Po obserwacji i analizie dochodzę do wniosku że podoba mi się:
a. styl hippisowski
b. "francuski"- nazwa robocza, większość stylizacji z beretami (swojego do teraz nie umiem nosić mimo że w teorii towarzyszył mi pół zimy), podobne to
tego stroju Ryfki albo
tego (to w sumie też jak najbardziej styl artystyczny)
c. klasyczny, z dodatkami-
tu,
tu,
tu,
tu,
tu i
tud. "artystyczny"-
to, większość strojów Marleny Dietrich,
to i
toe. streetowo-punkowo-grunge'owo-uczniowski -coś jak
to (czy to jest styl londyński?!)
f. miejski - jakby
to,
to.
I vintage, taki total look.
Za to nie przemawia do mnie absolutnie styl "sklepowy"-
tu,
tu,
tu (choć
Rougemarie zawsze wygląda świetnie). Czy oryginalnie, kwestia dyskusyjna, wielu ludzi podobnie ubranych na ulicy nie spotkamy, nie da się ukryć, jednak wg mnie jest to styl kreowany przez sieciówki. Choć często granica pomiędzy miejskim a sklepowym jest płynna (i zależy od nastroju ;) np.
to zdjęcie bardzo mi się podobało, teraz nie mogę zrozumieć, dlaczego).
A wracając do punktów- w sumie często "niechcący" wychodzi mi coś w stylu e, kiedy najbardziej chciałabym b, c i d razem. I parcie na wyróżnianie się jest ogromne (czasem wychodzi nieszczęśliwie, wiem). W związku z tym mam ochotę wyrzucić jakąś połowę ubrań znajdujących się w mojej szafie.
Właśnie! W szafie. W związku z szafiarską akcją- oto i ona:

Zawartość bezcenna, ale z wyglądu jej nie lubię. Wielka, biała, plastykowa. W sumie zajmuję jej małą część- dzielona jest z Mamą i siostrą. Okryć wierzchnich nie pokażę, straszny bajzej tam i chyba nic mojego się tak aktualnie nie znajduje. Wnętrze przedstawia się tak:

Tu lewe skrzydło- wieszaki. Nazwa niezbyt fortunna, ale trzymam tam niektóre spódnice, tuniki, sukienki, koszule...

A tu półki. 2 zajmowane przeze mnie, powiedzmy jeszcze jedna, na której mam pidżamy i szaliki. Co do półek- podział, które ubrania gdzie leżą jest dość umowny- na spódnicach to wielkie czarne to moje ponczo, między spodniami w czerwonym pudełku przechowuję moją maxi dress, a to pomarańczowe pod bluzkami to karton z filiżanką, którego nie mam gdzie przechowywać. Ujęcia naturalne, bez zaprowadzania specjalnego porządku. Buty wyglądałyby zbyt naturalnie- do pokazania się to nie nadaje, ale leżą sobie pod szafą, przy łóżku i pod kaloryferem. Dodatki kiedy indziej. Przy okazji podliczyłam zawartość i okazało się że mam:
- 10 spódnic
- 3 pary spodni
- 1 ogrodniczkę
- 1 ponczo
- 2 koszule
- 5 bluzek na ramiączkach
- 3 T-shirty
- 2 golfy
- 2 bluzki (?! to chyba dlatego, że powyrzucałam kilka i trzeba się obkupić na zimę...)
- 7 sukienek
- 2 tuniki
Primo- wcale nie tak dużo tego..., secundo- ile ja jeszcze mam do pokazania!