Chusta jest autentycznie turecka, została przywieziona z podróży przez moją ciocio-babcię dobre 40 lat temu. Ma wspaniałe wzory, jest miękka, przyjemna i stanowi dla mnie zagadkę. Konkretniej, zagadkę stanowi dla mnie, jakim cudem jeszcze się nie rozpadła- nie ma zafastrygowanych brzegów, a nitki nie wychodzą i można ją nosić i prać nawet (choć drżę za każdym razem). Dostałam ją niespodziewanie i nie posiadałam się ze szczęścia. Nosiłam ją na biodrach nawet, do czasu usłyszenia przemiłego komentarza, że wyglądam jak babcia i że to wsiowe strasznie (było to zanim takie chustki stały się bardzo modne i można je było zobaczyć na szyi co trzeciej napotkanej dziewczyny). W owym czasie bardzo się takimi komentarzami przejmowałam, włożyłam ją więc głęboko do szafy i dopiero niedawno odnalazłam i zaczęłam nieśmiało nosić. Tu mniej nieśmiało.
Sukienka to prezent od kogoś w rodzaju cioci, która ma okazje często przebywać w Ameryce, gdzie zakupiła to cudo. Zakupiła je, gwoli ścisłości, dla siebie, po czym zostałam nim obdarowana. Ma metkę "Star Vixen" (nie mam pojęcia, cóż to takiego), przepiękny kolor i cudowne zdobienia.
Nieważne, co robi z sylwetką, jest wspaniała. Do tego nie gniecie się i można ją wkładać na różne okazje. A ze żółty nie pasuje do niebieskiego? Jak pokazuje Marc Jacobs chyba niekoniecznie. Nie żebym aspirowała do Jacobsa. Ale podoba mi się ta kreacja w środku.
sukienka: prezent
bluzka: chyba New Yorker, ma metkę Fishbone
rajstopy: Gatta
buty: Doc. Martens
kolczyki: pakamera.pl, KuKa